5.04.2014

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Otworzyłem oczy czując, że za chwilę się ugotuję. Niestety mój rodzinny dom nie opiewał w luksusy, a jedyną klimatyzacją znajdującą się w tym budynku było okno, które w tej chwili było daleko poza zasięgiem mojej ręki. Potrzebowałem sporej chwili, żeby dojść do siebie i dopiero po paru minutach zorientowałem się, że jak na wieczór słońce dość mocno próbuje się przebić przez szparki między oknem a roletą. Sięgnąłem po iPhon’a, który dość szybko sprowadził mnie na ziemię. Dochodziło godzina dziewiąta rano. Moje brwi mocno uniosły się do góry w geście zdziwienia. Przejechałem otwartą dłonią po nieco spoconym czole.

Spałem ponad piętnaście godzin?!

Opornie zwlokłem się z łóżka i, szurając o wyremontowany parkiet, skierowałem się do łazienki. Starałem się nie zawracać sobie głowy gorącem, które wręcz buchało na wszystkie strony w pokoju, żeby jeszcze bardziej nie zepsuć sobie humoru. Na domiar wszystkiego musiałem dzielić łazienkę z matką i dwójką młodszego rodzeństwa.

Pchnąłem drewniane drzwi i na sam widok ramiona same opadły mi bezradnie. Mała umywalka, nad nią maleńkie lustro, toaleta w rogu, a w drugim niewielka kabina prysznicowa. I do tego duszno. STRASZNIE duszno. Niewiele myśląc zrzuciłem z siebie całą garderobę w której skład wchodziły zielone bokserki i wsunąłem się do kabiny prysznicowej.

- And I was like a baby, baby, baby, ohhhhh like…

Podśpiewywałem pod nosem, czując błogą rozkosz, kiedy krople chłodnej wody otulały moje rozgrzane ciało. Mogłoby to trwać wiecznie.
Po szybkim prysznicu stanąłem przed małym lusterkiem. Zacząłem się zastanawiać co ja w ogóle mam tutaj robić.

Zajebiście, kurwa.

Sięgnąłem ręką do szafki wiszącej tuż obok lustra, ażeby poszukać żelu do włosów. W końcu jakoś musiałem wyglądać.

- Co do chu…!?

Niemalże krzyknąłem na cały dom. W momencie kiedy otworzyłem drzwiczki, wodospad małych, czerwonych opakowań rozsypał się pod moimi nogami.

- Jezu, synu, coś się stało?!

Moja matka bezpretensjonalnie wpadła do łazienki. Dzięki Bogu, że miałem w pasie przewinięty ręcznik. W innym przypadku albo wyskoczyłbym przez okno albo spalił się na miejscu. Spojrzałem na matkę lekko zszokowany całym zajściem, jednak widząc jak kąciki Jej ust z każdą sekundą podnoszą się coraz wyżej, zaczynałem nie rozumieć całego zajścia.

- Wysypałeś mi tampony.

Pokręciła głową, przykucając i zbierając porozrzucane rzeczy. Podrapałem się po głowie, wciąż stojąc w miejscu.

- Co? – zapytałem głupkowato. – Tampony?

- Tak. Tampony, synku, służą kobietom do tamowania krwi. – odpowiedziała, podnosząc się i wkładając czerwone opakowania do większego kolorowego pudełeczka.

- Dobra, oszczędź. – podniosłem ręce w geście poddania się i zgrabnie wyminąłem matkę, znajdując się po chwili w „moim” pokoju. Usiadłem przerażony na skraju łóżka i przetarłem twarz dłońmi.

Tampony.

Naciągnąłem na biodra czarne bokserki i zszedłem na dół.

Wstawanie o tak wczesnej porze nie było dla mnie normalnie, ponieważ wstaję tak tylko wtedy, kiedy jestem umówiony na wywiad czy w trasie koncertowej. Chociaż i wtedy zdarza mi się to bardzo rzadko. Godzina dziesiąta jest godziną, w której nie mam nic pożytecznego do roboty. A przynajmniej tak mi się wydaje.

- Justin, na dole masz śniadanie!

Zawołała moja rodzicielka, kiedy tylko przekroczyłem próg schodów. Uśmiechnąłem się kącikiem ust. Starałem się nie rozglądać po całym domu. Wiedziałem, że to wywoła we mnie wspomnienia, w najgorszym wypadku będę chciał zostać tutaj dłużej.
***
Czas do popołudnia dłużył mi się niesamowicie. Zacząłem się zastanawiam kiedy wreszcie przyjdzie dziadek z Jaxonem i Jazmine. Dziwnym odczuciem było to, że pod domem nie zauważyłem ani jednego fotoreportera czekającego na jakieś świeże wiadomości z mojego życia. Co chwilę podchodziłem do okna sprawdzając czy wszystko w porządku. Czyżbym się nudził?

Miska serowych chipsów zsunęła się z moich kolan i rozsypało się wszystko po kanapie, kiedy w domu rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi. Przeklnąłem w duchu i pewny, że to właśnie Nasi goście, złapałem za klamkę.

- Dzień dobry, Pani Pat..

Usłyszałem młody, dziewczęcy głos, który urwał się w połowie zdania na mój widok.

Nic nowego.

Długowłosa szatynka przyglądała mi się z lekko rozchylonymi ustami. Była prawie mojego wzrostu, a jej długie nogi odziane w dżinsowe szorty ugięły się minimalnie. Trzymałem klamkę, zaciskając na niej coraz mocniej palce.

- Chcesz autograf?

Wypaliłem widząc, że dziewczyna nie ma zamiaru się odezwać.

Ta sytuacja nie była dla mnie nowa. Praktycznie miałem do czynienia z czymś takim na co dzień. Kwestia przyzwyczajenia.

Zauważyłem, jak szatynka lekko podgryzła dolną wargę i przenosi ciężar ciała na lewą nogę.

- O matko, odezwiesz się? - burknąłem już nieco zirytowany całą tą sytuacją. – Halo..?

Machnąłem dziewczynie dłonią przed oczyma, przez co się ocknęła.

Musiałem przyznać sam przed sobą, że jeszcze nigdy nie spotkałem fanki, która zachowywałaby się w taki sposób. Chwilowa utrata mowy trwa zazwyczaj kilka sekund, a potem jestem zasypywany piskami, buziakami i wieloma komplementami. Podrapałem się palcem wskazującym po skroni czekając na JAKĄKOLWIEK reakcję. Dlaczego Ona mi się tak przyglądała? Byłem gdzieś brudny?

- Przyszłam do pani Pattie. Odwiedzam ją codziennie o tej porze. Chodzimy razem na zakupy od.. kiedyś.

Wyrzuciła z siebie słowa w takim tempie, że ledwo uchwycił całą ich treść. Skinąłem głową i odwróciłem się w stronę wnętrza domu, po czym znowu wzrokiem wróciłem na nieznajomą.

- No nie ma jej. – odparłem bezinteresownie. – Coś przekazać? Powiem, że byłaś.

Z niewiadomych przyczyn na twarzy szatynki pojawił się cień nikłego uśmiechu. Posłałem jej pytające spojrzenie.

- Pierw pytasz czy coś przekazać, po czym sam stwierdzasz, że powiesz jej, że byłam. – próbowała utrzymać nieudolnie swój wzrok na mojej twarzy. – To było zabawne.

Tak, kurwa, przezajebiście zajebiste.

Nim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, dziewczyna odwróciła się i tak po prostu opuściła posesję mojego rodzinnego domu. Stałem chwilę w drzwiach, zupełnie zdezorientowany, po czym wzruszyłem ramionami i zamknąłem drzwi, wracając do uprzedniego zajęcia.
***
- Juuuuuusttttttiiiiiiinnnnnnn!

Zerwałem się z popołudniowej drzemki, kiedy usłyszałem piskliwy dziecięcy głos dobiegający z drzwi wejściowych. Zamrugałem szybko powiekami i nim zdążyłem się zorientować, mała blondyneczka wisiała na moim ramieniu. Zaraz za nią pojawił się Jaxon, który zajął drugi bok mojego ciała. Oboje wtulili się we mnie jak w pluszowego misia.

Poczułem się dziwnie. Jakby jakaś żelazna dłoń ścisnęła moje gardło, nie dając mi dojść do głosu. Musiałem włożyć wiele wysiłku w to, żeby przełknął ślinę, która teraz wydawała się być ogromnym kamieniem. W momencie, kiedy wreszcie udało mi wykonać ów czynność przyjemne ciepło rozlało się po moim ciele.

- Hej, hej, siadajcie do stołu, później się nacieszycie bratem.

Moja matka skutecznie uratowała mnie od tego dziwnego uczucia.
Podszedłem do dziadka, który patrzył na mnie jak na obraz Świętej Matki Boskiej. Posłałem mu lekki uśmiech, a on po prostu, bezinteresownie, złapał mnie za ramiona i przyciągnął do siebie. Oparłem policzek na Jego klatce piersiowej i wyczułem mocno bijące serce.

Melodramat. Justin, spokojnie. To tylko dwa, trzy dni. Góra cztery.

***

Różniłem się od domowników. Oni przyzwyczajeni byli do słodkich uścisków, miłych słówek. Owszem, jeszcze przed wyjazdem do Los Angeles także stosowałem się do tych „reguł”, ale całkowita zamiana środowiska robi swoje. Gdybym miał przyrównać swój wygląd do wyglądu mojego młodszego brata – wyszedłbym na zbira.

Moje wystylizowanie i równo przycięte włosy w niczym nie przypominały blond kosmyków, z których każdy sterczał w inną stronę, a tatuaże na moim ciele wręcz odstraszały małego Jaxona. Matka zawsze powtarza mi, że jak byłem mały to wyglądałem zupełnie tak samo jak on. Różnił nas tylko kolor oczu.

- Jakaś dziewczyna dzisiaj była po Ciebie. Twierdziła, że chodzi z Tobą codziennie na zakupy.

Odezwałem się, oparty o blat kuchenny i przyglądałem się mojej matce, która wkładała naczynia do zmywarki. Spojrzałem na ułamek sekundy w stronę salonu, gdzie dziadek siedział z moim rodzeństwem, opowiadając jakąś bajkę. Potem znów wróciłem wzrokiem na Pattie
.
- Oh, zupełnie zapomniałam! Kurczę, muszę do Niej zadzwonić i ją przeprosić. Pierwszy raz mi się to zdarzyło! – spanikowała, włączając zmywarkę. – Mam nadzieję, że sobie pogadaliście. Byłeś miły?

Tak, zaprosiłem ją na filiżankę gorącej herbaty i szybki seks.

- Nie wiem. – wzruszyłem ramionami, przypominając sobie ów sytuację. – Była trochę dziwna. Ledwo co się odzywała, a na koniec bez zbędnego słowa sobie poszła.

Matka uśmiechnęła się kącikiem ust. Dlaczego była taka tajemnicza?

- To już jest cała Julie. Zresztą, po co ja Ci to mówię.

Machnęła ręką, przewieszając fartuszek kuchenny na krześle o które wsparła się na moment.

- Nie pamiętasz jej?

Zapytała.

- Kogo? – udałem głupiego. – Tą Julie? Nie. Pierwszy raz ją widziałem na oczy. – wzruszyłem ramionami.

- Sława naprawdę zaczyna Ci robić sodówę z głowy. - skwitowała, na co posłałem jej dość mordercze spojrzenie. – Tak czy inaczej.. za dużo czasu nie masz. – rzuciła, kierując się do salonu, gdzie dosiadła się do rozbawionych dzieciaków.

Zupełnie nie wiedziałem o co im wszystkim chodzi. Jaka Julie? Jakiego czasu nie mam? Kogo niby mam pamiętać? To wszystko zaczynało mnie powoli naprawdę denerwować. Potrzebowałem dowodów na to, że kiedykolwiek i cokolwiek łączyło mnie z tą szatynką.

Dziwną szatynką.
***

Było dość późno, kiedy dziadek zebrał się do domu. Pattie położyła Jaxona i Jazmine spać, uprzednio urządzając im kąpiel w brodziku prysznica.

Usiadłem na brzegu łóżka, chowając twarz w dłoniach.

Powrót do domu nie był dobrym pomysłem. Nie mogę teraz rozstrajać się przed wielką trasą koncertową po niemalże całym świecie. Nie mogę dopuścić, ażeby uczucia wzięły nade mną górę. Jestem Justin. Justin Bieber. Idol nastolatek i populars, który ma kasę jak lodu i może mieć praktycznie wszystko, co zechce.
Złapałem za iPhon’a, od razu logując się na Twittera. Tak jak myślałem, debaty na temat mojego nagłego zniknięcia i nie dodawania żadnych postów trwały zagorzale. Nie mogłem opuścić swoich fanów. Musiałem podzielić się z Nimi cząstką mojego życia, bo przecież to dzięki stałem się tym kim jestem teraz.

@justinbieberforever
„OMG, OMG, OMG Nasz Justin zaginął!!!!!! :<<<<”

@swittykitty
„Gdzie jest Justin? Miał wypadek?!”

@lol21
„Pewnie się zaćpał i teraz wraca do żywych, hahahahaha.”

@Justysia21
„Kocham Cię, Justin! Gdziekolwiek jesteś. <3”

Pokręciłem głową, przeglądając te wszystkie wpisy.

@justinbieber
„Miałem dzisiaj niesamowity dzień! Odpoczynek przed moją rasą dla Was bardzo mi się przyda. Kocham Was wszystkich!”

Wrzuciłem ów wiadomość na moją tablicę Twittera, już po sekundzie widząc kilka tysięcy odpowiedzi.

@littlebaby
„Gdzie odpoczywasz? J

@justinbieber@littlebaby
„Kanada. J” – więcej zdradzić nie mogłem.

@girlfromusa
„Odpoczywaj! Wymęczymy Cię! <3”
Przynajmniej jeden dzień za mną.



2 komentarze:

  1. Fajny rozdział :) Dosyć długi, szkoda , że Jus nie pamietal Julie ;/ Ciekawe czy "rozpozna" ją w przyszłych rozdziałach, lecę czytać dalej ;) weny życzę :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetne ♥

    OdpowiedzUsuń

Followers