- … i mówię Ci, że ta kobieta tak na mnie naskoczyła w tym sklepie, że myślałam, że za chwilę nie sprzeda mi żadnej sukienki. I tylko dlatego, że zwróciłam jej uwagę na zerwaną metkę.
Juse, jej oczy.
- Pani Osbourne już taka jest. Kiedyś mój ojciec malował jej sklep to po skończonej robocie powiedziała, że mu nie zapłaci, bo nie podoba jej się kolor.
Co do chuja?!
- To już stara kobieta. Ktoś inny powinien przejąć ten sklep. Ktoś kto zna się jako tako na modzie i jest młodszy, żeby zachęcić klientów.
Rozpoznałem głos matki, ale za wszelką cenę nie chciałem otwierać oczu. Nie po tak ciężkiej nocy na imprezie.
Juse, jej uśmiech.
- Może Ty, Julie? Masz teraz wakacje, znasz się na ciuchach, a zawsze parę groszy więcej się przyda.
Otworzyłem powoli oczy. Miałem nadzieję, że Pattie oraz ta DZIWNA dziewczyna nie wiedzą, że wróciłem do domu nad ranem i zasnąłem w salonie na kanapie.
Juse, jej usta.
- Nie, ja na pewno się do tego nie nadaję. Muszę pomagać w domu. Tato ostatnio ma dużo obowiązków w pracy i muszę się zająć sprzątaniem, gotowaniem i tak dalej.
- Twój tato ma zbyt dużo roboty ostatnio. Nie powinien się tak przemęczać.
Po słowach mojej matki w kuchni nastała cisza. Postanowiłem wykorzystać ten moment i zakraść się do własnego pokoju.
Podniosłem głowę i wyjrzałem zza oparcia kanapy. Kuchnia była pusta, a przynajmniej miejsce na które miałem widok. Podniosłem się szybko, jednak zaraz tego pożałowałem, bo skutecznie zakręciło mi się przez chwilę w głowie. Złapałem się za nią i ruszyłem do kuchni. Otworzyłem lodówkę, wyciągając z niej schłodzoną wodę mineralną. Zamknąłem i odkręciłem korek. W momencie, kiedy włożyłem butelkę do ust i odwróciłem się w stronę dużego stołu jadalnego butelka wysunęła mi się z dłoni i zleciała na podłogę, przy okazji oblewając połowę mojego ubrania.
- Co Ty tutaj robisz?!
Burknąłem na widok siedzącej przy stole blondynki. Musiała być tak samo zszokowana jak ja. Szybko podniosłem butelkę i zakręciłem ją. Na szczęście nie wylało się z niej aż tak dużo, więc rzuciłem szmatkę przewieszoną przez krzesło na podłogę i wytarłem dłonią usta.
- Przestraszyłaś mnie! Myślałem, że nikogo tutaj nie ma!
Dziewczyna patrzyła na mnie z lekko rozchylonymi ustami na które po chwili wstąpił lekki uśmiech. Zauważyłem jak jej policzki lekko się czerwienią.
- Czemu się śmiejesz? – wypaliłem czując jak moje mięśnie się napinają. Nienawidziłem, kiedy ktoś się ze mnie naśmiewał. Poczułem jak zjechała wzrokiem po całym moim ciele i znowu się uśmiechnęła, zakrywając twarz puklami długich – swoją drogą pięknych – włosów.
- Oh.. – mruknąłem idąc jej śladem. Wyglądałem tak jakbym popuścił w spodnie. Momentalnie poczułem się jak ostatni idiota.
- Wyglądasz jak.. – urwała, kiedy spojrzałem na jej twarz.
- Jak kto?
- Nie ważne. – odpowiedziała krótko spuszczając wzrok i nerwowo zaczęła bawić się palcami. Jednak wciąż widziałem nikły uśmiech na jej ustach.
- JUSTIN! – podskoczyłem w dzisiejszym dniu po raz kolejny. – Jak Ty wyglądasz?! Widziałeś się w lustrze!? – Pattie podskoczyła do mnie w mgnieniu oka.
- Julie przepraszam, że musisz go oglądać w takim stanie. – pożaliła się i poczułem jak uszczypnęła lekko moje ramię tak, ażeby nasz gość tego nie widział. – Idź się doprowadzić do porządku i zejdź na dół. Musisz nam pomóc.
Otworzyłem usta. – Żadne ale.. no już! – ponagliła mnie.
- Co to jest? – odwróciłem się będąc już w przedpokoju. Moja matka patrzyła na mokrą szmatkę leżącą na podłodze.
- Przestraszyłam Justina i upuścił otwartą butelkę. – Julie odezwała się cichym głosem, a moja matka machnęła tylko ręką.
Gdybym powiedział to ja, jej ręka wylądowałaby na mojej głowie.
Kiedy schodziłem na dół przez moment zastanowiłem się gdzie jest moje rodzeństwo. W domu było zbyt cicho, ale widok mojej matki stojącej w przedpokoju z dwoma wiaderkami i workiem ziemi mówił sam za siebie.
- Chyba mi nie powiesz, że mam sadzić kwiatki. – odezwałem się, stając obok niej i patrząc na leżący bezczynnie worek ziemi.
- A dlaczego niby miałbyś ich nie sadzić?
Nie usłyszałem już tego co powiedziała. Mój wzrok utkwił na długich nogach Juliette, która właśnie otworzyła drzwi. Dopiero teraz zauważyłem, że miała na sobie jeansowe ogrodniczki ledwo zasłaniające PUPĘ a szelki zapięte były na białej bokserce. Do tego ubrała niebieskie trampki, a długie blond włosy związała w luźnego warkocza. Zauważyłem, że chyba w ogóle się nie malowała. Tylko jej rzęsy były podkręcone i mocno czarne. To chyba był jedyny kosmetyk jaki miała na całej twarzy.
Nie zapominaj, Stary, że ona jest DZIWNA.
Moje wewnętrzne ja skutecznie sprowadziło mnie na ziemię. Schyliłem się i podniosłem worek z ziemią kierując się w stronę drzwi.
- Gdzie Ty z tym idziesz? – usłyszałem głos matki i obejrzałem się, spoglądając na nią głupkowato. – Mówiłam Ci, żebyś pierw zaniósł wiaderka i pomógł Julie wyciągnąć kwiaty z samochodu.
No tak, przecież nie słuchałem. I dałbym sobie uciąć rękę, że zauważyłem na twarzy dziewczyny lekki uśmiech. Odstawiłem worek i poszedłem za dziewczyną, uważnie obserwując kołyszące się jej biodra.
Otworzyła bagażnik, kiedy wyszliśmy na ulicę. Rozejrzałem się z przyzwyczajenia dookoła i nieco nerwowo przejechałem palcami po włosach. Poczułem nieprzyjemny ból głowy spowodowany wczorajszym piciem alkoholu.
- Byłeś u Chrisa, prawda? – usłyszałem, kiedy Julie podała mi skrzynkę z żółtymi kwiatkami. – Słyszałam, że impreza trwała do rana.
- No tak, byłem. – przytaknąłem i przytrzymując skrzynkę na kolanie zamknąłem bagażnik samochodu. Blondynka trzymała drugą w rękach, nieco mniejszą. Kolor kwiatów miała czerwony.
- Dlaczego pytasz? – zagadnąłem. – Też byłaś? Nie przypominam sobie, żebym Ciebie widział.
Dziewczyna uśmiechnęła się pod nosem, przekraczając chodnik.
- Nie, ja nie chodzę na takiego.. typu imprezy.
- Dlaczego? – znowu zapytałem, opierając się o bramkę i przepuszczając Julie. Poczułem jak do moich nozdrzy na ułamek sekundy doszedł słodki zapach brzoskwiń.
- Po prostu nie chodzę. – odparła stanowczo i wiedziałem, że muszę skończyć temat.
Nie było mi dane wypytać dziewczynę o powody nieuczestniczenia w imprezie, ponieważ kiedy tylko pojawiliśmy się z kwiatami z tyłu ogrodu, doskoczyła do nas Pattie. Odebrała od dziewczyny skrzynkę i położyła przy gotowej grządce.
- Justin, ziemia. – rzuciła do mnie, wyjmując rośliny.
Co ja kurwa, psem jestem?
Mimo wszystko posłusznie przyniosłem worek, rzucając go nieopodal dwóch kobiet. Julie przykucnęła przy kwiatach, opuszkami palców delikatnie wodząc po czerwonych i żółtych płatkach.
- Justin, wykop tyle dołków ile jest kwiatów w rządku i podsyp trochę ziemi. Ja idę podłączyć węża ogrodowego. – matka wydała rozkazy. Ja niby miałem kopać dołki?
Złapałem za małą łopatkę i przysiadłem, zostając z Julie sam. Zabrałem się za wyznaczoną mi robotę. Dziewczyna podsunęła mi wiaderko napełnione już ziemią z worka, który przyniosłem.
- Skąd znasz moją matkę? – zagadnąłem, chcąc podłapać jakikolwiek temat. Nienawidziłem tej krępującej ciszy. A już w szczególności, kiedy obok mnie była kobieta. Julie podsypała ziemię w pierwszym dołku, uważnie przyglądając się moim poczynaniom.
- Przyjaźniła się z moimi rodzicami jak byłam jeszcze mała. – uśmiechnęła się pod nosem. – Nie pamiętasz?
Momentalnie zaprzestałem swojej roboty i podniosłem wzrok na dziewczynę.
- Ja chyba.. nie za bardzo rozumiem. – przygryzłem wargę. – Pamiętam Chrisa i Samuela, moją kuzynkę, ale Twojej rodziny ani trochę. – wzruszyłem ramionami nie spuszczając wzroku z mojej towarzyszki. Spuściła głową, zasłaniając ją puklami włosów.
- Bo zawsze nie chciałeś się ze mną zaprzyjaźnić. Twierdziłeś, że jestem dziwna, bo rozmawiam z kamykami.
Z czym?!
- Byłam raz na Twoich dziesiątych urodzinach. Dostałeś ode mnie woreczek z kolorowymi kamyczkami, które wysypałeś do oczka z rybkami. – uśmiechnęła się, grzebiąc łopatką w ziemi. – Przychodziłam z mamą do Was bardzo często, ale..
- Zaraz, zaraz. – przerwałem jej, prostując się i wlepiając swoje spojrzenie w twarz Julie. – Obraziłem się na Ciebie, że nie dałaś mi jakiegoś bardziej pożyteczniejszego prezentu, prawda? – dziewczyna po raz kolejny uśmiechnęła się lekko.
- Tak. Potem przez tydzień nie mówiłeś mi cześć. – powiedziała to w tak komiczny sposób, że kiedy na mnie spojrzała oboje zaśmialiśmy się krotko.
- Jesteś moją fanką? – wypaliłem nagle, kiedy Juliette podsypywała kolejny wykopany przeze mnie dołek. Po raz kolejny do moich nozdrzy doszedł zapach słodkich brzoskwiń, kiedy pochylała się, by wypełnić dziurę ziemią.
Dziewczyna wyprostowała się i spojrzała na mnie wielkimi oczyma. Parsknąłem krótko. – No co tak patrzysz? Nie wiem czy wiesz, ale pół świata płci damskiej chciałoby teraz być na Twoim miejscu. – poruszałem zabawnie brwiami.
- Na pewnie nie te, które znają Cię od dzieciństwa. – słyszałem gorycz w jej głosie, kopiąc następny dołek. – Zmieniłeś się, Justin. A ta cała sprawa z narko..
- Przestań! – warknąłem, znowu jej przerywając. Drgnęła, odsuwając się na bezpieczną odległość ode mnie. – Nie brałem żadnych narkotyków, jasne? To oni chcą zrobić ze mnie wariata, bo wytatuowałem sobie jedną trzecią ciała.
Wiedziałem, że nie powinienem się tak zachowywać, a już na pewno nie w stosunku do Julie. Nie mieliśmy żadnego kontaktu i tak naprawdę nie znaliśmy się. Więc skąd miała wiedzieć, jaka jest prawda? Miała prawo zadawać mi pytania. Opuściłem bezradnie ramiona i rozluźniłem nieco mięśnie.
- Przepraszam. – bąknąłem. Julie poprawiła luźnego warkocza, który zdążył się już cały rozwiązać i puściła je luzem.
Uwielbiam brzoskwinie.
- Miałeś prawo się zdenerwować. – nie wierzyłem własnym uszom. Po raz pierwszy w moim całym życiu ktoś zareagował tak spokojnie na wybuch mojej agresji. – I nie, nie jestem Twoją fanką, ale piosenki masz fajne.
Wykopałem jeszcze dwa dołki, a kiedy Julie podsypała je ziemią, zabraliśmy się za sadzenie kwiatków. Z początku ta robota wydawała mi się naprawdę głupia, jednak mając szansę porozmawiać z dziewczyną mogłem to robić. Chociaż wiedziałem, że nie przyznam się do tego przed kamerami.
Julie była zwyczajna. Miała w sobie taką prostotę, delikatność i była spokojna. Zawsze wolałem rozrywkowe dziewczyny, które oddawały mi się po jednym moim spojrzeniu. Nie musiałem się nawet odzywać.
Moje myśli skutecznie podziałały na wyobraźnię i przed moimi oczami ukazała się Jus. Czułem zapach słodkich perfum i tą gładką skórę na szyi, którą pozwoliła mi całować. Przez plecy przebiegł mi szereg ciarek. W cholerę przyjemnych.
- Znasz może Juse? – zagadnąłem, kiedy byliśmy w połowie wsadzania i zasypywania kwiatków. Zauważyłem jak Julie drgnęła niespokojnie, uklepując mocniej ziemię dookoła sadzonek.
- Tą z imprez? – kiwnąłem głową potakująco. – Nikt jej nie zna osobiście.
Nie rozumiałem, dlaczego moja towarzyszka tak często odwracała wzrok kiedy na nią patrzyłem lub odsuwała się na bezpieczną odległość. Przecież nie gryzę. Może śmierdziałem? Nie, na pewno nie. Dopiero co się wykąpałem. Chociaż upał dzisiaj zaczynał powoli dawać się we znaki.
- Ma podobny kolor włosów do Twoich. – wyciągnąłem rękę i złapałem kosmyk włosów Julie, zaplatając go na palec po czym opuściłem. Odskoczyła ode mnie, o mały włos nie przewracając się na trawę. – Nie bój się, przecież nie gryzę. – podniosłem ręce w geście poddania się i zaśmiałem krótko.
- Nie rób tak więcej. – syknęła.
Wzruszyłem tylko ramionami, chcąc jak najszybciej skończyć „naszą” robotę.
***
Wchodząc do domu przetarłem spocone czoło wierzchem dłoni. Moja matka dała mi dzisiaj naprawdę niezły wycisk. I muszę przyznać, że od dzisiaj naprawdę wole długie trasy koncertowe niż sadzenie – kurwa – kwiatków w ogródku. Już widzę te zachwycone fanki na widok Justina Biebera z tatuażami na rękach i łopatką w dłoni, wsadzającego grządkę.
W chwili, kiedy otworzyłem lodówkę, rozdzwonił się mój telefon. Wyciągnąłem kabanosa, zamykając drzwiczki i opierająca się o blat kuchenny.
- Chris, siema. – przywitałem się, słysząc po drugiej stronie odgłos silnika samochodu. – Co jest? – zapytałem, gryząc kawałek przysmaku.
- Jeszcze nie oszalałeś szukając Juse? – zakpił. Dokładnie słyszałem jak się zaśmiał. – Co robisz wieczorem?
- Właśnie mi o niej przypomniałeś, a starałem się nie myśleć. Zajebiste dzięki, głąbie. – ugryzłem kolejny kawałek. – Za dwa dni stąd wyjeżdżam, a jak na razie padam na pysk. Matka kazała mi dzisiaj sadzić kwiatki z jakąś Julie. Bóg wie skąd ona się tutaj wzięła. – skłamałem, chcąc udawać cwaniaka. Przecież dobrze wiedziałem skąd wzięła się dziewczyna.
- Ta Julie? – wyobraziłem sobie jak rozszerza oczy. – Juliette Sawton?! – krzyknął, a ja odsunąłem słuchawkę od ucha.
- Znasz ją? – nadstawiłem uszu, delektując się smakiem kabanosa. Chris zaśmiał się króko.
- Stary, każdy Ci powie, że Sawton to świruska. Ma ładną dupę, ale na tym się kończy.
Dlaczego w tej chwili poczułem ogromną ochotę, żeby dać mu w mordę?
- No już nie przesadzaj.. – burknąłem. – Wydawała się być normalna.
- Justin, ja nie przesadzam. Ta dziewczyna jest dziwna. Nie chodzi na imprezy, nie maluje się, a zobaczyć ją w jakiejś kiecce to ósmy cud świata! Do tego jej stary to świr. – znowu się zaśmiał. – Dobra, nie ważne. Jutro jest impreza. Mam nadzieję, że przyjdziesz. Będziesz miał okazję znowu spotkać Juse. A będzie na pewno. Tylko nie łudź się, że będziesz jej obiektem. – przysięgałem sobie, że jeżeli jeszcze raz się zaśmieje to zrobi to ostatni raz.
- Co robisz? – podskoczyłem, a kabanos wyleciał mi z ręki. Spojrzałem na Pattie, która weszła do kuchni i ściągnęła ogrodowe rękawiczki.
- Rozmawiam. – odpowiedziałem, naciskają czerwoną słuchawkę. – Znaczy rozmawiałem. Gdzie Julie?
Matka spojrzała na mnie spod byka.
- Poszła do domu. – odpowiedziała mi, kładąc rękawice na stół i usiadła na krześle. – O matko, ale gorąco.
Nie musiała mi o tym przypominać, ponieważ w jednej chwili poczułem jak stróżka potu spływa po mojej skroni. Podniosłem kabanosa kładąc go na blat i złapałem za krańce koszulki, ściągając ją z siebie.
- Wyglądasz jak zbir z tymi tatuażami. Po co Ci ich tyle? – zwinąłem brudną i spoconą koszulkę w kłębek.
- Podobają mi się. – wzruszyłem ramionami. – Idę spać.
Kiedy wreszcie dane mi było położyć się w swoim własnym łóżku nie wiedziałem, że tak dużo czasu będę potrzebował na zaśnięcie. Było ku temu kilka powodów. Ważnych powodów.
Po pierwsze, Juse. Nie wiedziałem o tej dziewczynie nic poza tym, że pojawia się na każdej imprezie, ażeby uwieść chłopaka, a na następnej zachowuje się tak jak gdyby nigdy nic. Kolejną sprawą dotyczącą tej dziewczyny był fakt, że poza imprezami nikt jej nie widuje. Dokładnie tak jakby rozpływała się w powietrzu. Nie kojarzyłem jej z dzieciństwa. Chociaż i tak mało pamiętam. Przez chwilę przeszła mi nawet myśl, że może jest jakąś tajną fotoreporterką, która szuka sensacji na mój temat. Już widzę te rozwścieczone miny wszystkich moich fanek.
Tak, Bieber. Wmawiaj sobie dalej swoją zajebistość.
Po drugie, Juliette. Z jednej strony była dla mnie bardzo dziwną osobą. Jeszcze nigdy nie spotkałem dziewczyny, która by nie zemdlała na mój widok, nie uśmiechnęła się jakby zobaczyła milion dolarów czy nie zaczęła piszczeć. Zawsze, ale to zawsze jakoś reagują. A ona? Tak po prostu widząc mnie mówi, że przyszła do mojej matki. Z drugiej strony medalu zauważyłem w niej poukładaną i spokojną osobę, która żyje w swoim własnym świecie. Kompletnie się od niej różniłem i wiedziałem, że długo nie wytrzymałbym takiego sielankowego spokoju. Irytowała mnie też wzmianka Chrisa o tym, że jej ojciec to „świr”. Pamiętam przecież jak pan Joshua i jego żona Roxanne przychodzili do nas na grilla ze swoją córką. Wyglądali na bardzo szczęśliwą rodzinę.
Po trzecie, powrót do Kalifornii. Wiedziałem, że zbliża się nieubłagalnie szybko. Ale chciałem wrócić. Powrót do domu był spontaniczny i tak naprawdę przyjechałem tutaj, ażeby moja matka dała mi wreszcie święty spokój z gadaniem, że nie odwiedzam rodzinnego domu. Byłem już dorosły i skończyły się czasy w których to dom był jedynym miejscem w którym mogłem się dobrze bawić. Poza tym za parę dni zaczynałem trasę koncertową i nie mogłem za żadne skarby się teraz rozstroić.
***
Dźwięk uderzającego małego kamyczka o okno uporczywie się powtarzał co kilka sekund. Starałem się to ignorować, chciałem wreszcie się wyspać. Nie dane mi było to jednak, ponieważ w pewnej chwili kamień uderzył dość mocno. Podniosłem się rozglądając po pokoju. Było już ciemno, a zegarek elektroniczny stojący na nocnym stoliku wskazywał grubo po dwudziestej drugiej.
Ziewnąłem i zwlokłem się z łóżka, podchodząc do drzwi balkonowych. Jakież to było moje zdziwienie, kiedy przed nimi wyłoniła się postać Julie.
Miała na sobie czarne obcisłe legginsy i ciemnozieloną tunikę na ramiączkach. Długie włosy puszczone były luzem i zaczesane na prawy bok. Nie wiedziałem czemu, ale na mojej twarzy pojawił się lekki uśmiech. Nieco zaspany otworzyłem drzwi.
- Co Ty tu robisz? Jak tu weszłaś? – zasypałem ją pytaniami. Weszła bez słowa do mojego pokoju, zostawiając za sobą słodki zapach brzoskwiń. Zamknąłem drzwi podchodząc do stolika nocnego, gdzie zapaliłem małą lampkę.
- Mógłbyś się ubrać? – usłyszałem jej pytanie. Zbladłem momentalnie myśląc, że stoję nagi. Na szczęście miałem na sobie spodenki. Złapałem pierwszą lepszą koszulkę jaką okazała się biała bokserka i naciągnąłem na siebie. Dziewczyna usiadła na skraju łóżka, kładąc na kolanach album zdjęciowy.
- Przyniosłam trochę zdjęć.. – zaczęła, przygryzając wargę. – Jeśli przeszkadzam to sobie pójdę..
- Nie przeszkadzasz. – zareagowałem natychmiast, siadając obok Julie. Odsunęła się jednak na bezpieczną odległość czego nie chciałem skomentować. – Pokazuj co tam masz. – zachęciłem ją, posyłając grzeczny uśmiech.
Julie otworzyła album. Na pierwszej stronie widniało zdjęcie mnie siedzącego na białym plastikowym krzesełku. Miałem skrzyżowane ręce na piersi i musiałem się o coś gniewać, ponieważ moja obrażona mina mówiła sama za siebie. Obok mnie stała mała blondynka w dwóch warkoczykach trzymająca przełamany na pół pistolet na wodę.
- Obraziłeś się na mnie, bo nadepnęłam na Twój pistolet i się złamał. Twierdziłeś uparcie, że zrobiłam to specjalnie. – uśmiechnąłem się, przyglądając się zdjęciu.
Byłem wręcz zmuszony przybliżyć się do dziewczyny i dałbym sobie uciąć rękę, że to jej włosy pachną słodką brzoskwinią. Wyciągnąłem rękę i przewróciłem na kolejną stronę.
Zdjęcie przedstawiało rodziców Juliette wraz z moimi. Niestety wtedy moi byli już po rozwodzie.
- Co robi Twój tato teraz? – zagadnąłem, chcąc dowiedzieć się czegoś więcej.
Mina Julie od razu spochmurniała, jednak wciąż starała się uśmiechać. A przynajmniej sprawiać takie wrażenie.
- Pracuje jako malarz.
- Ma swoją firmę? – zacząłem przesłuchanie.
- Nie, dorywczo. – miałem wrażenie, że odpowiada mi tak, jakby sprawiało jej to wielką trudność.
- Ahh, czyli ma stałą pracę a malarstwem zajmuje się po prostu dla zarobku, tak? – moja towarzyszka spojrzała na mnie przez ułamek sekundy. Wahała się nad odpowiedzią.
- Można tak powiedzieć. – przewróciła szybko na następną stronę, nie dając mi nawet zadać kilku pytań na temat jej matki, Roxanne.
Następne zdjęcie przedstawiało nas dwoje. Staliśmy na moim ogrodzie. Miałem na sobie garnitur, a Julie ubrana była w czerwoną sukienkę w białe kropki. Zdjęcie było robione – z tego co pamiętam – na urodzinach mojego dziadka. Uśmiechnąłem się lekko, zażenowany wyglądem moich włosów. A nie były tak perfekcyjne ułożone jak teraz. Chociaż w tej chwili i tak były lekko potargane przez poduszkę.
- Nosisz dalej takie sukienki? – zapytałem, przekręcając głowę i spojrzałem na twarz Juliette. Uśmiechnęła się, a potem wydała z siebie krótkie parsknięcie śmiechem. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę z tego jak BLISKO się jej znajduję.
Wiedziałem jednak, że nie mogę sobie pozwolić na żadne romanse. Nie, kiedy w głowie co chwilę pojawiała mi się Juse. Chociaż Juliette i tak po kilku sekundach odsunęła się ode mnie, zamykając album. Spojrzałem na nią lekko zdezorientowany. Wstała z łóżka.
- Muszę już iść. – odezwała się pewnie, trzymając przy sobie kurczowo album. Wstałem na nogi, palcami przeczesując włosy.
- Przecież Cię nie wyganiam. – posłałem jej lekki uśmiech, ażeby nieco się rozluźniła. – Zrobiłem coś nie tak?
Dziewczyna spuściła głowę, zasłaniając twarz puklami włosów. – Nie, nie. Wszystko w porządku. Po prostu jest już bardzo późno.
- Nie pokazałaś mi wszystkich zdjęć. – próbowałem jakoś ją zatrzymać, ale trzymała już za białą klamkę. – Chodź, odprowadzę Cię do drzwi. Nie chcę mieć Cię na sumieniu jak wrócę do Kalifornii.
Schodząc na dół uważnie obserwowałem każdy jej ruch. Zdawała się znać tutaj każdy kąt i poruszała się tak, jakby żyła tutaj na co dzień. Musiała się bardzo często widywać z moją matką. Ale przynajmniej wiedziałem, że ma jakieś koleżanki. Trochę młodsze, ale ma.
Otworzyłem drzwi, stając na ich progu.
- Kiedy wyjeżdżasz? – usłyszałem. Podniosłem głowę. Julie stała dokładnie naprzeciwko mnie i gdybym uniósł lekko rękę, dotknąłbym dłonią jej policzka. Patrzyła gdzieś na wysokość moich obojczyków.
- Za dwa dni. – odpowiedziałem. Uśmiechnęła się lekko. – Muszę wracać, zaczynam trasę koncertową niedługo i muszę się przygotować.
- Musi Ci być ciężko. – spojrzałem pytająca na moją towarzyszkę. – No, koncertujesz po całym świecie. To męczące.
- Przywykłem. – wzruszyłem ramionami, rozglądając się z przyzwyczajenia po zaciemnionej i wyciszonej już okolicy Stratford. – Może czasami jest męczące, ale robię to co kocham i to jest najważniejsze.
Juliette uśmiechnęła się i widziałem jak zaciska mocniej palce na albumie, który trzymała przy piersiach.
- Dobranoc, Justin. – dosłownie przez ułamek sekundy spojrzała na moją twarz i odwróciła się z zamiarem pójścia do domu.
- Zaczekaj. – wyciągnąłem w porę rękę i złapałem za nadgarstek dziewczyny. Wyrwała rękę, patrząc na mnie wystraszona. – Spokojnie.. Chciałem tylko zapytać.. – no nie wierzę, zaczynam się jąkać.
Patrzyła na mnie wyczekująco a ja czułem jak moje policzki robią się czerwone.
- Jutro jest impreza. – podrapałem się po skroni nie wiedząc co u licha podkusiło mnie, ażeby zapraszać właśnie ją na imprezę. – Może pójdziesz ze mną?
Juliette rozchyliła nieco usta. Najwidoczniej musiała być zaskoczona moją propozycją. Cofnęła się o krok, znowu spuszczając głowę.
- Ja, ja nie wiem. – bąknęła. – Dam Ci znać jutro, dobrze? Dobranoc już.
Nie rozumiałem dlaczego tak ciężko było jej przyjąć zaproszenie ale miałem nadzieję, że jedna odmówi. Co mnie do jasnej cholery skłoniło do tego, żeby wyskakiwać jej z taką propozycją?!
Bieber, ogarnij się.
- Julie to ładna dziewczyna, prawda? – złapałem się za serce, kiedy stałem już przy schodach. Moja matka stała w kuchni, popijając wodę.
- Nie jest zła. – wzruszyłem ramionami, kładąc rękę na poręczy.
- Chcę tylko powiedzieć, że to nie jest taka dziewczyna jak inne. – odstawiła szklankę, podchodząc do mnie. – Nie zrań jej, dobrze?
- Mamo, nawet gdybym chciał to bym tego nie zrobił. – uśmiechnąłem się lekko. – Nie jest w moim typie i poza tym, jest trochę dziwna.
- Jest prawdziwa, Justin.
I w tym momencie moja matka zaskoczyła mnie swoim tokiem myślenia, kiedy wróciłem do pokoju.
Odjebało Ci, Bieber.
- Zamknij się.
Spierdalaj.
- Ty też.
Rozdział jak dla mnie dosyć dobry :) troszkę dziwny, niezbyt podoba mi się to jak justin ją traktuje i mam nadzieje ze szybko odkryje ze Juse to Julie ;) lecę czytać dalej ;) weny życzę :)
OdpowiedzUsuń