5.04.2014

ROZDZIAŁ CZWARTY

Zamrugałem kilka razy, nie mogąc uwierzyć w to, co w tej chwili zobaczyłem. Kawałek ode mnie, a właściwie od kubła na śmieci do którego właśnie wyrzucałem czarny worek, siedziała Juliette. Miała na sobie żółtą, zwiewną sukienkę sięgającą do kolan, na stopach japonki tego samego koloru, a blond włosy uwiązała w wysokiego koka. Zupełnie bym się nią nie przejął gdyby nie fakt, że siedziała na chodniku przed moim domem, głaskając czarnego kota.

Wrzuciłem worek do zielonego, plastikowego kubła i skracając sobie drogę, przeszedłem przez trawnik.

- Co robisz? – zapytałem, stając obok niej. Musiałem wyrwać ją z rozmyślań, ponieważ spojrzała na mnie dużymi, przestraszonymi oczyma. Dopiero po kilku sekundach uśmiechnęła się lekko, nie zaprzestając głaskania czarnego kota.

- Głaszczę kota. – odpowiedziała, przenosząc wzrok na moje stopy. Podążyłem w jej kierunku i zauważyłem, że prawy but był uwalony w gównie.

- Ja pierdolę! – fuknąłem, zaczynając wycierać białe supra o niedawno skoszoną trawę. Mimo mojej uwadze nie umknął lekki uśmiech Juliette.  Sam miałem ochotę parsknąć śmiechem.

- Wszystko przez tego pchlarza.

Skinąłem głową w kierunku czarnego zwierzaka, który położył się na plecy tym samym poddając się pieszczotom ze strony dziewczyny.

- Po to są trawniki, żeby się zwierzęta załatwiały. – odparła, wzdychając krótko. Patrzyła na kota, który – dałbym słowo – pękał ze śmiechu w szwach.

- To skoro są trawniki to po co w sklepach sprzedają kuwety i jakieś wymysły w postaci chłonących zapach piasków? – zbita z tropu przestała głaskać pupila i wyprostowała się. – Zastanawiałaś się nad tym kiedykolwiek? – zagadnąłem, wycierając buta w kępek trawy.

- Po to, by dla ludzi, którzy trzymają kota w mieszkaniu i nie mają własnego ogródka..

- I zamęczają zwierzęta. – przerwałem jej. Zmroziła mnie wzrokiem.

- … którzy nie mają własnego ogródka, było to udogodnieniem. Kuwety dają te możliwość takim ludziom posiadania zwierzaka.

Pierdoliła.

- Poza tym koty mają zdolności lecznicze. Wiedziałeś o tym? – podniosła się z chodnika, otrzepując żółtą sukienkę i stanęła obok mnie. Czarny kot podniósł się z ziemi, żeby potem usiąść na nowo i zacząć się myć. Albo wylizywać. Lub jakiś inny chuj.

- Dobra, nie ważne. – bąknąłem, machając ręką. – Chyba nie będziemy rozmawiać o takich rzeczach.

- O jakich rzeczach? – drgnąłem, słysząc za plecami męski głos. Kiedy się odwróciłem zobaczyłem nikogo innego jak pana Sawton’a. Teraz krótko ścięte brązowe włosy gdzieniegdzie pozamieniały się w siwe kosmyki, a dołki pod oczyma jeszcze bardziej się powiększyły.

- Ahh, nic ważnego. – przetarłem kark dłonią i przygryzłem lekko dolną wargę. Juliette splotła palce za plecami i pochyliła się lekko do przodu jakby była ojcu pod komendę.

- Co u Ciebie słychać, Justin? Na długo przyjechałeś? Słyszałem plotki, że się pojawiłeś w domu, ale wiesz jak to teraz bywa z tymi ludźmi. – zerknął w stronę swojej córki i uśmiechnął się lekko. Mógłbym przysiąść, że patrzył na mnie z lekkim wyrzutem i pogardą.

Jebać to.

- No przyjechałem, jak widać. Ale jutro w nocy już wracam do Los Angeles. Czeka mnie duża trasa koncertowa po Europie i ogólnie na wschodzie, więc muszę się przygotować. – wzruszyłem ramionami. – Niestety.

Juliette stała parę metrów ode mnie i nie zmieniła pozycji od chwili pojawienia się jej ojca. Przed moim wyjazdem nie odstępowała go na krok, a teraz chyba nie miała nawet zamiaru się odezwać. Ewidentnie coś było tutaj nie tak.

- No to kariera pełną parą. – rzucił, wyciągając z kieszeni kremowych spodni paczkę tanich papierosów. Wysunął w moim kierunku małe pudełeczko. – Palisz?

- Nie, nie. Dzięki. – odmówiłem, czując po paru sekundach jak dym tytoniowy zajął się moimi nozdrzami.

- Więc o jakich to rzeczach nie chcecie rozmawiać, hm? – zagadnął, spoglądając na córkę. Jej policzki pokryły się purpurowymi rumieńcami.

- Nic ważnego, tato. Naprawdę. – odpowiedziała prędko, przenosząc ciężar ciała na lewą nogę. Przez moment przyglądałem się blondynce, która chyba zapomniała języka w gębie.

- Interesują mnie te WAŻNE sprawy, które moja córka omawia ze sławnym Justinem Bieberem. – Joshua wyrzucił niedopałek papierosa na chodnik i krzyżując ręce, spojrzał na nas.

Wyczułem nagle negatywne rosnące napięcie między mną a panem Sawton’em. Uniósł brew wyczekująco do góry, a Juliette mocno zagryzła wargę.

- Ale chyba nie musi pan wiedzieć wszystkiego, prawda? – postawiłem się. – Ona jest już dorosła, więc myślę, że o pewnych sprawach wcale nie trzeba mówić swoim rodzicom.

Jeszcze parę lat temu mógł mnie karcić za takowe zachowanie czy pyskówki. W tym momencie raczej nie miał do tego prawa.

- Wiesz, Justin. To, że Twoja matka nie ma żadnego wpływu na Ciebie nie oznacza, że robisz za dorosłego i zjadłeś wszystkie rozumy świata. – zaczynało się robić bardzo niesympatycznie. A ja bardzo szybko potrafiłem tracić nad sobą kontrolę. – Przynajmniej moja córka ma jakieś zasady.

- To ja już wolę zjadać te rozumy niż mieć takie..

- Justin. – usłyszałem cichy głos Juliette, która pojawiła się przy mnie, chowając się lekko za moimi plecami. Poczułem zaciskające się zimne palce wokół mojego nadgarstka. – Proszę Cię..

I w tej chwili całkowicie wymiękłem.

Opuściłem bezradnie ramiona i rozluźniłem nieco mięśnie. Dziewczyna od razu uwolniła moją rękę z uścisku. Mój wzrok jednak dalej spoczywał na twarzy Joshua’y.

- Zresztą, nie moja sprawa. – wycedziłem przez zęby, machając ręką. Moja odpowiedź musiała mężczyznę usatysfakcjonować, ponieważ kąciki jego ust uniosły się nieco do góry.

- July, chodź. Wracam do domu. – zwrócił się do swojej córki, a ona pokornie dygając wyminęła mnie i poszła za ojcem.

Przez moment nawet chciałem ją zatrzymać, ale..

Ale co, Justin?

- Gówno.

To nie jest dobre wytłumaczenie.

- Chuj Ci do tego.

- Z kim Ty rozmawiasz? – po raz kolejny dzisiaj wzdrygnąłem się lekko. Zaraz przede mną wyrósł Chris, a obok niego stanął Samuel. Oboje uśmiechnięci od ucha do ucha oglądnęli się za starym Sawton’em i jego córką.

- I po co z nimi rozmawiałeś? – Samuel parsknął śmiechem, łokciem trącając oglądającego się jeszcze Chrisa.

Wzruszyłem ramionami, udając obojętność.

- Wyrzucałem śmieci i ich spotkałem. – wytłumaczyłem się, wsuwając dłonie w kieszeni szarych spodni dresowych.

- Dzisiaj jest impreza, mamy nadzieję, że przyjdziesz. – Chris przeczesał palcami ciemne włosy, zostawiając je w lekkim nieładzie. Uśmiechnąłem się lekko, rozglądając dookoła i charakterystycznie zwilżyłem usta końcem języka.

- Dziwne by było gdybym nie przyszedł. Jutro wyjeżdżam, trzeba się pożegnać. – spojrzałem w niebo i zmrużyłem oczy, ponieważ ostre promienie słońca przyświeciły mi cała twarz. – Musicie kiedyś do mnie wpaść. Do Atlanty.

Zagadnąłem. Wiedziałem jednak, że pojawienie się dwóch chłopaków w moim towarzystwie wywoła kolejne wzruszenie w prasie i na portalach społecznościowych. Obaj spojrzeli na mnie gwałtownie, a ich oczy zaświeciły się jak nowiutkie pięciodolarówki.

- Do Ciebie? Do Atlanty? – powtórzył Chris. Samuel patrzył na mnie i na brunetka, przeskakując po nas oczyma. – Mówisz serio?

Nie kurwa, robię sobie jaja.

- Ja pierdolę, ogarnij się chłopie. – wyciągnąłem rękę z kieszeni i uderzyłem nią w ramię Chrisa. – I nie patrz tak na mnie, bo to będzie Twój ostatni raz, kiedy masz zaszczyt mnie podziwiać.

Chłopak wystawił mi język unosząc przy tym obie brwi.

- Juse pewnie przyjdzie też. – wtrącił Samuel, a ja odruchowo nastawiłem uszu. Do moich nozdrzy od razu dobiegł zapach słodkich perfum dziewczyny.

- Ciekawe czy naszego Biebera też tak wystawi jak innych. – Chris parsknął śmiechem, trącając bokiem blondyna.

- Zaprosiłem Juliette. – wypaliłem nagle.

Chris i Samuel od razu spoważnieli, patrząc na mnie dużymi oczyma i z lekko rozchylonymi ustami.

- No co? – wzruszyłem ramionami. – Jakoś tak mnie.. naszło. – przetarłem się nerwowo po karku.

No nie wierzę, Bieber. Zachowujesz się jak ostatnia ciota.

- Czy Ciebie do końca już w tej Ameryce powaliło?!

- Zdajesz sobie sprawę z tego, że rozpierdolisz całą imprezę tą całą Juliette?!

- Przecież ona nigdy nie chodzi na imprezy! Powtarzam – N I G D Y!

- Całe miasto ma ją za świruskę!

Chłopaki zaczęli wymachiwać w moją stronę rękoma i nerwowo chodząc dookoła. Wywróciłem oczyma. Przez moment zapanowała między nami cisza i nim się zorientowałem, zdążyliśmy się przenieść tuż przed drzwi wejściowe do mojego domu.

- Jak coś się spierdoliło to będzie tylko i wyłącznie Twoja wina. – Chris pogroził mi palcem, wypuszczając z ust dużą dawkę powietrza.

- No, kurwa, zaprosił sobie Sawton. Bo tak wyszło. – Samulem pokręcił głową stojąc przed krótkimi schodkami wejściowymi.

- Chociaż pewnie jak pojawi się u boku Biebera to będzie najlepszą laską na imprezie.

- Jeszcze nie wiem na sto procent czy idzie, więc nie srajcie tak. – złapałem za klamkę dając im do zrozumienia, że chcę już iść do domu. – Widzimy się wieczorem.

***

Nie rozumiałem, dlaczego Juliette miała taką opinię wśród rówieśników, wśród ludzi z miasta. Przecież aż taka dziwna nie mogła być. Mimo, że jej zachowanie naprawdę odchodziło od typowych kanadyjskich czy amerykańskich dziewcząt to miałem nadzieję, że jakoś się na tej imprezie zaaklimatyzuje. No chyba, że nie puści jej ojciec. Swoją drogą – bardzo się zmienił. Pamiętam go jako roześmianego mężczyznę, a dzisiaj mało brakowało, a moja pięść znalazłaby się na jego twarzy. Dziewczyna zachowywała się przy nim tak jakby musiała wykonywać każde jego polecenie. A źle dobrane słowa skończyłyby się jakąś straszną karą.

- Justin, jesteś?! – moje popołudniowe rozmyślania przerwał głos matki. Podniosłem się z łóżka i zszedłem na dół.

Pattie postawiła dwie papierowe torby pełne zakupów na blat kuchenny i usiadła przy stole, opierając się wygodnie na krześle. Westchnęła ciężko.

- Te upały doprowadzą mnie do szału. – poskarżyła się.

Uśmiechnąłem się lekko. Dziękowałem w tej chwili Bogu, że nie jestem kobietą i mogę chodzić bez koszulki, bez stanika. Zupełnie swobodnie. Tak jak i w tej chwili.

- Gdzie Jaxon i Jazzmyn? – zapytałem zdając sobie sprawę z tego, że nie ma mojego rodzeństwa.

- Zostawiłam ich u dziadka. – podniosła się, zaczynając rozpakowywać zakupy. Ja stałem oparty o framugę drzwi i przyglądałem się jej.

- Przecież ja mogłem się nimi zająć.

- Proszę Cię, Justin. – prychnęła, wkładając do lodówki mleko. – Narzekasz po pięciu minutach zabawy z nimi, a dziadek czasami zabiera je na parę dni. Naprawdę nie wiem jak udaje mu się tak ich uspokoić i opanować.

-W sumie masz rację. – wzruszyłem ramionami.

- Ahh, zapomniałabym. – napomknęła, celując we mnie pomidorem. – Spotkałam po drodze z zakupów Juliette i kazała Ci przekazać, że pójdzie na tą imprezę i, że przyjdzie po Ciebie o dziewiętnastej.

- Ale przecież impreza odbywa się u Chrisa, a nie tutaj. – wyprostowałem się, wzburzony tym faktem.

- No przecież ją zaprosiłeś, więc musicie pojawić się razem. – na ustach mojej matki pojawił się łobuzerski uśmiech.

- No to pięknie. – wypuściłem z ust powietrze ze świstem, opuszczając bezradnie ramiona.

Cóż, w tym momencie pozostało mi tylko czekać do tej dziewiętnastej, jakoś się ubrać i przetrwać kilka godzin w towarzystwie Juliette. Chociaż wizja spotkania Juse i możliwości kontynuowania ostatniego naszego spotkania jakoś bardziej mi odpowiadała.

I nie mówię tu tylko o rozmawianiu.

5 komentarzy:

  1. Czytałam blog jeszcze gdy był pisany na innej witrynie i nadal zamierzam czytać go tutaj. :) świetna fabuła, genialnie się zaczyna dobrze, że nie za szybko ♥♥♥♥

    http://opowiadanie-blinger.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. zajebisty blog pisz dalej super naprawde podoba mi sie

    OdpowiedzUsuń
  3. Wow! Świetny! Właśnie odnalazłam u siebie Twoj link do opowiadania :) bede wpadac :)
    Syl xx / http://mi6andonedirection.blogspot.com wczesniej znane jako mywaytobehappy95.blogspot.com,zapraszam :)

    OdpowiedzUsuń

Followers